Tuesday, March 2, 2010

Dzien przygotowan do operacji

Opisze w skrocie dzisiejsze posty. Niestety nie mialam mozliwosci pisac wersji polskiej na telefonie Artka.

Pobudka 3:20 rano. Pakowanie samochodu, karmienie Niuni, ubieranie, fotelik samochodowy i wyruszylismy o 4:40.
Po drodze zalpal nas snieg z deszczem i korki przed Atlanta.
Spoznilismy sie jakie 30-40 minut. Na szczescie nie przegapilismy kolejki i przyjeto nas od razu.
Rejestracja, poczekalnia i przyjeto nas do pokoju "przed-operacyjnego" (nie znam w tej chwili lepszej nazwy na pre-op), w ktorym spedzilismy ponad 6 godzin. Dokladnie nie wiem, bo zegarek na scianie uparcie pokazywal godzine 11:40.
Do pokoju zagladalo kilka osob:
- pielegniarka - sprawdzala saturacje, mierzyla, wazyla (Abi wazy ponad 7kg).
- asystenka chirurga - tetno, osluchala klatke piersiowa i serce, sprawdzila uszka i gardlo (Abi plakala, bo ja obudzono zagladajac w uszy, wiec latwo bylo zobaczyc jej gardlo).
- pani z kardiologii - robila wywiad historii chorob,
- jakis "fellow" z kardiologii (z asystentem lub studentem). Gosc najwyrazniej pomylil pacjentow i zaczal nam opowiadac o zamykaniu VDS (dziurki miedzy komorami, zamknieta juz podczas pierwszej operacji) i procedurze Rastelli. Krotko mowiac, lagodnie go naprostowalismy o kondycji Abi i ten pognal skonsultowac z chirurgiem, po czym wrocil (juz sam) i przyznal ze czesto rodzice wiedza najlepiej...
- chirurg - Dr. Kirshbom, z ktorym rozmawialismy o jutrzejszej operacji. Najtrudniejsze do wykonania bedzie przeciecie przez blizny na sercu. Wiaze sie sie z tym wieksze ryzyko krwawienia i jest technicznie bardziej wymagajace do wykonania.
- na koniec przyszla pani anastezjolog - nasza ulubiona Anna Keiser z Poznania! Opowiadala o znieczuleniu i iglach, wenflonach, resporatorze i innych rzeczach ktore coraz bardziej uswiadomily mi, ze to sie dzieje ZNOWU naprawde!
 W miedzy czasie, zanim przyszla Ania, poszlismy na EKG - Abi super spokojna! Pozniej przeswietlenie klatki piersiowej - tutaj nie az tak fajnie z raczkami wyciagnietymi i przytrzymywanymi do 2 zdjec.
Na koniec - pobieranie krwi. Tutaj masakra. Abi ma cienkie zyly na rekach i odkad pamietam wszyscy maja problem z wbiciem sie w zyle. I tu nie bylo inaczej. Babka probowala na obu raczkach. Jak sie wkula, to szukala igla i szukala, a mala sie darla w nieboglosy. W koncu zawolala "eskperta" ktory wcale lepiej sie nie spisal. Abi wyszla z labolatorium z poklutymi przedramionami na darmo.

Na koniec Ania nam powiedziala ze tak naprawde to moga pobrac krew jutro przed operacja, gdy Abi bedzie spala, co tylko opoznic moze operacje o 10-15 minut. Szok. Wole takie opoznienie od krokodylich lez Abi.

Jest juz pozno - 9:20 wieczorem. Idziemy spac - jestesmy w takim domu dla rodzin, ktore maja dzieci w szpitalu na intensywnej terapii, w 100% istniejacy z darowizn i tymczasowi "domownicy" nie musza nic placic.
Musze przyznac, ze wyglada imponujaco. Nowoczesne wyposazenie, meble, obrazy - doslownie jak w domu.

Jutro wielki dzien znowu...trzeba troche wypoczac.
Dobranoc.
Asia.